niedziela, 9 listopada 2014

Killer cz 3 ( Jackson x Mark GOT7 )



Strzał.

Gdy wyszedłem spod prysznica ubrałem się, wyjąłem papierosy i jednego odpaliłem. Byłem tak bardzo zdenerwowany. Czas mijał, szef się nie dobijał, ale wiedziałem że wkońcu to zrobi. Wciąż nie umiałem się pogodzić z tym że miałem Go zabić, mimo że wmawiałem sobie że nie znaczy dla mnie więcej niż ktokolwiek kogo miałem okazję dotychczas załatwić. Tak nie było. Może gdybym kiedyś się z Nim tak na poważnie związał dziś nie siedziałbym w tym gównie? Ale nie, Pan Jackson uniósł się swoją męską dumą i proszę bardzo, mam za swoje i tak się dla mnie to wszystko skończy. Zostanę zupełnie z niczym mając Go w dodatku na sumieniu. W głowie cały czas obmyślałem plan, jak tu się z tego wywinąć. Nie mogłem ot tak pójść na policje i stwierdzić że w sumie to ja wiem kto stoi za tymi morderstwami bo jest moim szefem - bo od razu by mnie zamknęli do końca tego zasranego życia. Ale z drugiej strony, nie mogłem Go zabić, nie umiałem, zwłaszcza że wciąż był taki jak kiedyś. Niewinny ale kuszący, delikatny ale twardy. Dokładnie taki jakiego Go pamiętałem, i dokładnie taki jakiego... chciałem? Tak, chciałem, ale jestem głupi i wciąż uważam że nie potrzebuję, nie chcę. Tak, lubię siebie samego męczyć. Najwyrażniej...

Siedziałem w swoim pokoju kiedy On jeszcze relaksował się pod prysznicem. A przynajmniej myślałem że to robi bo właśnie w tej chwili wszedł do mojego pokoju odziany w wyraźnie za dużą da siebie koszulę i bokserki. Tylko to byłem w stanie mu w tej chwili dać. A Mark był nieco drobniejszy ode mnie jeśli chodzi o masę. Nie mogłem oderwać od Niego wzroku. Te rudawe potargane mokre jeszcze włosy lekko zachodziły mu na oczy, szczupłe jasne nogi ładnie się eksponowały przez tę koszulę, i były tak kusząco długie. Cholera... Aż znów zabrało mi się na wspomnienia jak pierwszy raz się ze sobą przespaliśmy. Jeszcze teraz dokładnie mogłem sobie wspomnieć jak mnie drapał po plecach, jaką fakturę miała jego skóra. Właściwie nie musiałem sobie przypominać, mogłem to mieć, teraz zaraz w tej chwili. Kiedy stanął na wysokości mojego łóżka i wyraźnie chciał o coś zapytać wstałem i popchnąłem Go na nie. Wiedziałem że to jaki teraz będę będzie mu się podobało, taki był z Niego typ człowieka. Lubił kiedy Nim władałem, kiedy pokazywałem mu do kogo należy, i tak też miałem ochotę zrobić teraz. Kiedy opadł tak swobodnie na poduszki z cichym jękiem uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Zawisłem nad Nim na czworakach i uśmiechnąłem się w ten swój powalający sposób. Mark tylko mruknął cicho pod nosem wyraźnie zadowolony i podsunął się nieco wyżej w górę. Ja oczywiście poszedłem w Jego ślady. Przesunąłem dłonią po JEgo nagim, lekko chłodnym i wciąż wilgotnym udzie, powoli i niespiesznie w górę. Widziałem jak zadrżał, lubiłem ten elektryzujący dreszczyk na Jego ciele za każdym razem kiedy tak Go dotykałem. Ustami zasięgnąłem Jego szyi, tak, była jednym z miejsc które lubiłem najbardziej maltretować. Zostawiałem na wrażliwej, jasnej skórze czerwone ślady, a to od zassania, a to od mocniejszego ugryzienia. W takich chwilach wyczulał mi się słuch, i dokładnie słyszałem to jak rozkosznie wzdycha, jak postękuje. Tak na niego działałem? Ah, cóż to za głupie pytanie. Pewnie że tak. Kochał to. Przesunąłem lekko dłonią po Jego ramieniu z którego wcześniej obsunęła się lekko koszula. Słyszałem jak prosi o więcej. Jednakże nim zdołałem cokolwiek zrobić, nagle do pokoju ktoś wpadł. Poczułem jak dostaję czymś w głowę nim zdołałem jakkolwiek zareagować...

Obudziłem się zrywając zbyt szybko do siadu. Spojrzałem dookoła. Nie dość że mieszkanie było zdemolowane to jeszcze nigdzie dookoła nie widziałem Mark'a. Zerwałem się na równe nogi i pobiegłem do pozostałych pomieszczeń. Nie było nawet śladu po Nim. Wziąłem w rękę szklankę jaką miałem pod ręką i rzuciłem Nią o ścianę, rozprysnęła się na drobne kawałeczki.

- Kurwa mać!

Krzyknąłem i odgarnąłem swoje kosmyki włosów w tył zagryzając usta. Nie wiedziałem co zrobić, pierwszy raz w życiu czułem się jak zgubione szczenie bez właściciela. Bez rodziców. Bez niczego. Po chwili jednak wpadłem na pewien pomysł gdzie mogę go szukac. Siedziba szefa. Wiedziałem że rzucam się na głęboką wodę, właściwie na śmierć, ale nie widziałem innego sposobu. Wziąłem ze sobą dwa pistolety ktore miałem w tym domu i poszedłem do samochodu ubierając się oczywiście wczesniej. Wszystko wyszło tak pod wpływem chwili. Pojechałem na to miejsce, nie mogłem opanowac swojej złości. Wiedziałem że będą czekać na mnie, na wstępie zastrzeliłem dwóch ukrywając się za samochodem. Miałem pistolet z tłumikiem więc nie narobiłem hałasu. Wszedłem do tego hangaru i zastrzeliłem kolejnego z goryli mojego szefa. Jeden z nich zaszedł mnie od tyłu, kopnął mnie w nerki. Zabolalo do tego stopnia że upadłem na ziemię na kolana. Uniknąłem cudem kolejnego ciosu z jego strony. Poderwałem się z ziemi i wypłaciłem mu porządny cios. Znów oberwałem, tym razem w szczękę. Z bólem i plując krwią z przegryzionej wargi dopabłem do tego kolesia i znów mu przyłożyłem pozbawiając przytomności na dłuższy czas. Znów po tym zastrzeliłem dwóch chłystków. Chciałem Go odzyskać, chciałem Go uratować. Myślałem tylko o Mark'u. Wkońcu przedarłem się do jednego z pomieszczeń za blaszanymi drzwiami. Kiedy tam wpadłem widziałem go tam... Pobitego, miał związane ręce na plecach, krew spływała mu ze skroni, z ust... Dwóch chłystków ruszyło w moim kierunku a mój szef złapał Mark'a za włosy i uśmiechnął się paskudnie. Jednego z tych kolesi udało mi sie odtrącić ale od drugiego oberwałem, i to dość mocno. Poczułem jak coś trzasnęło w moim brzuchu. Cóż innego jak nie żebro? Bolało jak diabli, ale ja musiałem... musiałem Go uratować. Wyjąłem pistolet i strzeliłem do tego dryblasa. Padł na ziemie, wycelowałem do swojego szefa który tylko wciąż się uśmiechał, podniósł Mark'a tak że zasłonił siebie Jego ciałem.

- Wypuść Go, albo Cię zastrzele.

- Nie groź mi, bo wiesz że na nic Ci się to zda.

- Dobrze wiesz że jestem w stanie Cię zabić, teraz, w tej chwili.

- A jak postrzelisz swojego Ukochanego, hm?

Zacisnąłem dłoń na pistolecie i nacisnąłem spust. Bez zawahania strzeliłem mu prosto w łeb. Opadł natychmiast puszczając Mark'a a ten opadł razem z Nim z cichym jękiem. Podszedłem do Niego lekko powłócząc nogą, dopiero tewraz poczułem że chyba coś sobie z nią zrobiłem. Objąłem Go mocno i spojrzałem na Niego uważnie. Uśmiechnął się z trudnością. Widziałem że się rozpłakał. Otarłem mu lekko łzy ciężko oddychając. Żebro miałem złamane na sto procent ale czułem się jakbym miał coś przebite... Nagle Usłyszałem strzał... Widziałem przed sobą przerażoną twarz Mark'a. Poczułem przeszywający ból po lewej stronie. Jeden z dryblasów którego ogłuszyłem, obudził się... i najzwyczajniej do mnie strzelił. Kaszląc opadłem na ziemię, usłyszałem kolejny strzał, ale tym razem, nie ja dostałem, ani nie Mark. To On zastrzelił tego kolesia z mojego pistoletu... Czułem że zaczynało robić mi się tak strasznie nie przyjemnie zimno, coś uciskało mi płuca, nie mogłem złapać oddechu. Poczułem jak do mnie dopada, jak kładzie moją głowę na swoje kolana.

- Jackson, jackson proszę, proszę Cię... nie odchodź. Słyszysz? Ja Cię potrzebuję! Nie pozwalam Ci! Pomoc już jedzie. Jedzie, słyszysz?!

Słyszałem, ale nie byłem w stanie nic powiedzieć. Wyciągnąłem tylko rękę w kierunku Jego twarzy i delikatnie pogłaskałem Jego policzek.

- Wybacz mi...

Wyszeptałem tylko i już nie słyszałem, już nie widziałem, już nie czułem.

~~~~~~

Wszedłem do budynku, minąłem recepcję. Znałem na pamięć drogę do tego pokoju. Długi korytarz, winda na drugie piętro, potem na prawo, pierwsze drzwi po lewej, znów korytarz i ostatnie drzwi na prawo. Wszedłem do pokoju. Byłeś tam, leżałeś tam, przy całej masie tych urządzeń. Spałeś. A przynajmniej tak sobie wmawiałem. Byłeś w tej pieprzonej śpiączce już tydzień. Ten postrzał, ominął Twoje serce cudem, ale połamane żebra nie pomagały, przebiły Ci płuco, z trudem Cię odratowali. Ale ja wciąż czuwałem. Chciałem móc Ci przyłożyć za to wszystko co zrobiłeś, ale z drugiej strony chciałem żebyś znow mnie tak mocno przytulił, żebyś znów był blisko mnie, żebyś znów mi pokazywał do kogo należę, bo dobrze wiedziałeś że należę tylko do Ciebie. Usiadłem przy Twoim łóżku jak zwykle, odsłoniłem okno, uchyliłem je. Chciałem żebyś się obudził, żebym mógł powiedzieć Ci że o nic Cię nie oskarżą, że udało mi się to wszystko obrócić tak że nikt nie dowiedział się jak było na prawdę. Chciałem... Tak bardzo chciałem. Złapałem Cię za rękę. Byłeś tak spokojny. Jak chyba nigdy.

- Obudź się paskudo... Obudź się... Za długo już śpisz. Stanowczo za długo...

Przytuliłem Jego ciepłą dłoń do policzka i zamknąłem oczy. Po chwili poczułem coś czego się nie spodziewałem. Uniosłem wzrok i zobaczyłem że masz otwarte oczy a Twoje droga dłoń gładzi moje włosy. Popłakałem się. Tak, jak małe dziecko. Cały drżałem, zerwałem się i pobiegłem po lekarza żeby coś zrobili z tą rurką w Twoim gardle. Kiedy tak się stało zaraz Cię zbadali, zaraz sprawdzili czy wszystko z Tobą w porządku. Kiedy juz mi pozwolili do Ciebie dojść objąłem Cię, a Ty wreszcie odwzajemniłeś uścisk. Wkońcu znów to czułem.

- Jackson....

- Przepraszam Mark.

- Jesteś durny, Kocham Cię Idioto.

- I ja Ciebie, ale za paskudę Ci się dostanie.

Chciałem się zaśmiać, ale nie pozwoliłeś mi. Objąłes mnie mocniej cąłując moje usta. Tak czule jak tylko byłeś w tej chwili w stanie...

Ciąg dalszy... nastąpi?

A więc, mamy powrót MArksona. Sama nie wiem czy będzie to koniec, czy też nie, zobaczy się jak wena się rozwinie.
Mam nadzieję że dzielnie śledzicie moje opowiadania! <33
Miłej lektury, <3

1 komentarz:

  1. Czekałam na następny rozdział z wielką niecierpliwością...
    I z równie wielką przyjemnością czytałam to opowiadanie! Jesteś świetna kochanie! Uwielbiam Marksona i shippuje całym sercem! ❤ Życzę weny, Hwaiting!

    OdpowiedzUsuń