sobota, 3 stycznia 2015

Wanilia i Cynamon Cz 1 ( Chunji i L.Joe Teen Top)


Święta. Tak, właśnie tak. Święta. Choinka, lampki, prezenty, rodzina, dobre jedzenie. Właśnie tak to wygląda. Ale co jeśli ktoś nie ma ani rodziny, ani przyjaciół, ani choinki...ani prezentów?
Tak jest właśnie ze mna. Nienawidze tego okresu czasu. Ludzi tłumy, nie da się załatwić niczego na spokojnie, nie da się zrobić zakupów bez stania w absurdalnych kolejkach. I wszędzie te pioseneczki o radości z prezentów, o szczęściu z rodziną.Ale ja swoją straciłem kiedy zechciałem się uczyć za granicą rodzinnego miasta. Dobrych pare kilometrów od domu, ale chciałem się rozwijać. Rodzice nie umieli mi tego wybaczyć i wyjechali daleko za granice kraju, brzmi bezsensownie, ale taki to był typ ludzi. Uwiązaliby mnie na smyczy gdzieś do kaloryfera i podawali tylko wszystko pod nos. Byłem rozpieszczany, ale nie kochany. Zabawne nie? Otóż nie, to wcale nie zabawne. Kiedyś swięta znaczyły dla mnie dużo. Czułem to ciepło, a teraz? Teraz jak widać, mam ochotę zamknąć się na te pare dni w domu i nigdzie nie wychodzić. Ale nie mogę. Był 23 grudnia. Wiedziałem że zakupy dzisiejszego dnia będą bardzo ciężkie, i nie przyjemne. Jak tylko wyszedłem na główne miasto wpadłem w masę ludzi z zakupami, siatkami, torbami, a mnie już trafiał szlag. Przepychanki, potrącanie bez słowa przeprosin. Czy wspominałem że nienawidzę świąt? Ah, tak, wspomniałem. Kiedy wszedłem do supermarketu znów mina mi zmarniała bo te kolejki tam, były jak pielgrzymka. Wziąłem OSTATNI wózek na zakupy dziękując że mi się trafiło i nie będę chociaż musiał nosić wszystkiego w ręku. Ruszyłem we wszystkie konieczne alejki starając się wymijać tych wszystkich ludzi. Ja chciałem zrobić tylko zakupy żeby mieć co jeść kiedy sklepy będą pozamykane. Tylko o to prosiłem. Kiedy miałem już wszystko w koszyku udałem się do lini kas. I jak grom z jasnego nieba otworzyła się akurat nowa kasa, a ja byłem w dobrym miejscu w dobrym czasie. Kiedy kasjerka niespecjalnie prędko zaczęła kasować moje produkty widziałem jak za mną ustawia się już tłum ludzi, ale ja triumfalnie mogłem dokonac swoich zakupów. Wreszcie, kiedy już wszystkie moje produkty były skasowane zapłaciłem, spakowałem wszystko i udałem się do wyjścia. Kiedy wyszedłem z budynku zaskoczył mnie śnieg, sypał powoli z nieba dużymi płatkami, odetchnąłem cicho i uśmiech wkradł mi się na usta. Lubiłem kiedy padał snieg. Ruszyłem do domu, chciałem się wynieść z tego tłumu, który mimo wszystko nieco się rozszedł do domów lub kolejnych sklepów... Nieco mocniej zawiał wiatr,  przymknąłem oczy i w pewnej chwili poczułem mocne uderzenie. Ktoś się potknął i wpadł na mnie. Zakupy rozsypały się na chodniku, a ja upadłem na ziemię obijając sobie cztery litery. Kiedy dotarło do mnie co się stało podniosłem się i warknąłem cicho widząc ze całe moje zakupy leżą sobie na ziemi. Spojrzałem na mężczyznę jak się okazało, który wpadł na mnie. Chyba nieco bardziej ucierpiał bo miał mocno podarte spodnie, mocno zdarte kolano, jakoś tak niefortunnie upadł. Zacząłem zbierać swoje rzeczy nie przejmując się stanem chłopaka który wpadł na mnie z taką prędkością.

- Następnym razem patrz jak chodzisz, zobacz coś narobił.

Odparłem niezadowolony i pozbierałem wszystkie swoje artykuły zaraz wyciągając chusteczki i przyklękając przed Nim. Przyłożyłem chusteczkę do rany chłopaka i podniosłem się.

- Ja, naprawde przepraszam, nie chciałem. Spieszyłem się na autobus a śnieg jakoś tak zawiał nagle... Nie chciałem tak potrącić.

Widziałem wyraźną skruchę z Jego strony, i kiedy przejechał obok nas autobus nie umknęło mi to że przeklnął cicho z czego wywnioskowałem że to właśnie Jego autobus. Nie rozumiałem czemu ale zrobiło mi się Go jakoś szkoda.

- Kiedy masz następny autobus?

- Nie wiem, patrząc na godzinę, chyba za.. kolejną godzinę. O tej porze nie często jeżdzą.

Odruchowo spojrzałem na telefon żeby sprawdzić godzinę, była już 21:30. Chłopak musiał dość daleko mieszkać że Jego autobus jeździł tak żadko.

- Co masz zamiar teraz zrobić?

- Chyba zamówię taksówkę. Napewno nie jesteś na mnie zły za to że Twoje zakupy wylądowały na ziemi? Może dałbyś się zaprosić na gorącą czekoladę? Nie mogę w żaden inny sposób Ci tego wynagrodzić.

Spojrzałem na chłopaka uważnie. Dopiero teraz zauważyłem że jest całkiem urodziwy. Ba, nawet bardzo. Więc czemu nie miałbym się skusić na odrobine towarzystwa?

- Niech będzie, tutaj niedaleko jest kawiarnia, ale obawiam się że może być pełna. Pełno kręci się tego motłochu który robi świąteczne zakupy. Więc usadowienie się gdziekolwiek będzie cieżkie. Ale możemy spróbować.

Ruszyłem ze swoimi zakupami w kierunku pobliskiej kawiarni, nie zauważyłem nawet że chłopak zbiera z ziemi swoją torbę i plecak, po czym powoli kulejąc rusza za mną. Odwróciłem się do Niego i znów poczułem wyrzuty sumienia że tak się czuje przez ten upadek. Może i nie lubiłem świąt, ale bardziej nie lubiłem jak działa się komuś krzywda. Zaczekałem na Niego aż nieco się zbliży i wziąłem od Niego torbę, żeby było mu trochę lżej. Uśmiechnął się wdzięcznie i wszedł po chwili do kawiarenki, było jedno wolne miejsce w rogu lokalu.

- Ja zajmę miejsce, a Ty idź zamów co chcesz.

- Lubisz gorącą czekoladę?

Przytaknąłem tylko i poszedłem do stolika. Postawiłęm zakupy na jednym z krzeseł i odetchnąłem cicho. Lubiłem zapach cynamonu i wanilii, a tutaj, w tej kawiarence przeważał. Mimo że był to zapach świąt, lubiłem Go na codzień. Kiedy po chwili chłopak wrócił do stolika i postawił dwa kubki gorącej czekolady na stoliku spojrzałem na Niego. Miał uroczy uśmiech, ładne oczy, nos, wszystko na swoim miejscu. Ale olśniło mnie że nie znam Jego imienia.

- Właściwie jak się nazywasz?

Widziałem na twarzy chłopaka zakłopotanie najwyraźniej przez to że wcześniej mi sie nie przedstawił. Uśmiechnąłem się lekko poprawiając swoje jasne włosy.

- Wybacz, nie [rzedstawiłem się z tego wszystkiego. Nazywam się Byung Hun. Miło mi Cię poznać.

- Byung Hun, mnie również miło.Ja zaś nazywam się Chan Hee, ale mów mi Chunji. Albo jak tam wolisz.

Znów ten uroczy uśmiech wykwitł na Jego ustach. Sięgnąłem swój kubek z czekoladą i upiłem porządnego łyka. Odetchnąłem aż głęboko.

- Powiedz, po co przyjechałes aż tutaj?

- Mieszkam na obrzeżach miasta, i mam trochę daleko do jakiegoś konkretniejzego sklepu niż sklepiki osiedlowe. Musiałem zrobić reszte zakupów na święta dla rodziców. I kupiłem im prezenty!

Znów ten świąteczny entuzjazm, wszyscy cieszyli się na święta, a ja... czułem się coraz gorzej z chwili na chwilę. Westchnąłem tylko i wzruszyłem ramionami.

- Mnie święta nie obchodzą, uważaqm ze to tylko dodatkowy problemzwiązany z zakupami, bo musze je zrobić aż na trzy dni, bo w czasie świąt będę mógł całować klamkę a nie kupować cokolwiek. Chyba że alkohol, to wtedy mam całe mnóstwo opcji monopolowych. A że nie pijam bóg wie ile i to jeszcze nie zbyt czesto, to nie potrzebuje takich sklepów.

Widziałem że chłopakowi nieco zszedł uśmiech z twarzy, nie rozumiałem czemu tak się zadziało, ale wolałem kiedy się uśmiechał, bo uśmiechał się uroczo. Upiłem kolejnych kilka łyków już nie tak gorącej czekolady, ale wciąż pysznej czekolady.

- Wiesz co? Tak sobie myślę, że może odwiązę Cię do domu? W końcu to też trochę moja wina że uciekł Ci autobus a i miałbym pewność że ta poobijana noga Ci nie będzie utrudniać podróży do domu.

Tym razem na Jego twarzy zagościło zaszkoczenie i zdziwienie. Takiego też efektu oczekiwałem.

- Ależ nie musisz, ja sobie dam radę.

- Kiedy ja nalegam, i nie lubię kiedy mi się sprzeciwia.

- W porządku, więc zgadzam się.

Triumfalnie się uśmiechnąłem i dopiłem swoją czekoladę. Wstałem i wziąłem swoje zakupy.

- Więc zaprzaszam za mną do mojego domu, odłożę zakupy i odwiozę Cię do domu.

- W porządku.

Oboje ruszyliśmy w kierunku mieszkania wymijając sprawnie wszystkich ludzi jacy wchodzili nam pod nogi. W milczeniu dotarliśmy na miejsce, otworzyłem kluczami drzwi od dużego domu po czym pojrzałem na chłopaka który wyraźnie nie miał zamiaru wejść do środka i skinąłem głową zapraszająco znikając w środku. Poszedłem do kuchni która znajdowała się na patrzerze połączona z salonem, zacząłem układać wszystkie zakupy znajdujące się w siatkach. Kiedy chłopak wszedł do mieszkania bez problemu mnie odnalazł. Uśmiechnąłem się w Jego stronę i dokończyłem wyjmowanie produktow.

- Powiedz... Nie masz choinki? Nie obchodzisz świąt?

To pytanie mnie zaszkoczyło ale o dziwo nie zdenerwowało.

- Nie, nie obchodze, kiedyś owszem, ale teraz... nie. Nie mam tu rodziny, bliskich, przyjaciół, nikogo, jestem całkiem sam, i nie mam celu w strojeniu choinki. Bo i tak prezentów pod nią nie będzie.

- Ale przecież możesz pojechać do rodziny? Czy nie?

- Nie chcą mnie widzieć,  bo się im sprzeciwiłem, ale nie chce o tym mówić.

- Ja.. rozumiem.

Odparł tylko cicho a ja podszedłem i pogładziłem Jego ramię kiedy tak wyraźnie Jego mina zmarniała. Nie chciałem żeby było mu przykro z jakiegokolwiek powodu. A tymbardziej z mojego.

-  Nie przejmuj się, przywykłem już do tego.

Już nic nie powiedział tylko udał się w kiedunku wyjścia. Ja równiez poszedłem w Jego ślady po czym zamknąłem drzwi od domu. Poszedłem otworzyć garaż, po czym wyjechałem z niego granatowym, metalicznym BMW, wysiadłem i otworzyłem mu drzwi żeby mógł zająć miejsce pasażera.

- Zapraszam do limuzyny. Podaj mi swój adres, wprowadzę informacje do GPS'a żebyśmy bez problemu trafili, albo, możesz mówić mi w którą stronę jechać to będzie tez prościej.

Skinął tylko głową i wsiadł do samochodu. Ja ruszyłem w Jego ślady po czym zapiąłem pas i ruszyłem. Droga minęła nam w miarę szybko, napewno szybciej niż gdyby musiał jechać autobusem. Rozmawialiśmy, jakbyśmy znali się już kilka dobrych lat. Dość zabawne, ale taka była prawda. Czułem się naprawde przyjemnie a po Jego zachowaniu wnioskowałem że też był zadowolony. Kiedy dojechaliśmy na miejsce wysiadłem z samochodu podziwiając Jego ładnie oświetlony dom, ustrojone choinkki na dworze. Tak naprawde świątecznie.

- A więc tu mieszkasz?

- Tak, nie chcesz wejść napić się kawy? Albo może kawałek ciasta?

- Nie będę się narzucać.

- Ale kiedy się nie narzucasz, moi rodzice pewnie jeszcze nie wrócili z pracy, więc będziesz mi towarzyszyć. Chociaż tak mogę się odwdzięczyć za podwiezienie do domu.

Nie wiedziałem czemu, ale coś mi mówiło żebym się zgodził, sam siebie nie rozumiałem, jeszcze przed chwilą chciałem Go zabić za to że rozrzucił moje zakupy. Ale musiałem przyznać żąe przyjemnie spędzało się z Nim czas, to dziwne uczucie jakie mnie do Niego ciągnęło i tym razem nie dało za wygraną. Skinąłem lekko głową i ruszyłem wraz z Nim w kierunku drzwi wejściowych. Znów tak wdzięcznie się uśmiechnął, byłem skłonny polubić ten uśmiech. Cholera, nawet już polubiłem, co ja wygaduję... Wchodząc do środka od razu poczułem ulubiony zapach. Cynamon i wanilia. Chociaż ten zapach nie odstępował mnie właściwie cały czas odkąd byłem z chłopakiem. Dało się wyczuć to ciepło domu od momentu kiedy tylko przekroczyłem próg przedpokoju. Zdjąłem buty, kurtkę i wszedłem nieco bardziej w głąb oczywiście w ślady chłopaka który wykonał te czynności nieco prędzej. Kiedy weszliśmy do obszernego salonu odrazu zauwazyłem piękną ziemoną choinkę ustrojoną przeróżnymi ozdobami, pachniała igliwiem, więc od razu wiedziałem że jest prawdziwa. Obok Niej rzucił mi się w oczy kominek przy którym Byung zaczął coś robić - wywnioskowałem że chce napalić w nim. Czułem się w tym miejscu zaróno dobrze jak i źle. Dużo wspomnien mnie nachodziło, których nie chciałem, ale z drugiej strony były miłe. Usiadłem na kanapie i czekałem aż chłopak do mnie dołączy, ale ten zniknął w kuchni kiedy ogień w kominku zaczął się po mału iskrzyć. Podszedłem do komody na której stały zdjęcia Jego z rodzicami. Wziąłem jedno do ręki i przyjrzałem się mu. Był podobny do matki. Uśmiech wkradł się na moje usta i w tej chwili chłopak wszedł do pokoju, odstawiłem zdjęcie i wziąłem do rąk kubek z pięknie pachnącą kawą.

- Dziekuję.

- Usiądziemy przy kominku? Dawno tak nie odpoczywałem przy nim.

Zdziwiło mnie pytanie chłopaka, ale zgodziłem się oczywiście zaraz podchodząc z Nim do miękkiego dywanika przed kominkiem. Usiadłem na nim i upiłem łyka kawy. Westchnąłem głęboko uśmiechając się.Wyczułem lekką nutę orzecha w kawie, dokładnie taka jaką lubię.

- Mam wrażenie jakbyś znał mnie na wylot. Czuję swoje ulubione zapachy, ulubione smaki.

- Sam takie lubię, i wszystko robię z nadzieją że niczym Ci nie podpadnę.

-Ty miałbyś podpaść? Chyba nie dałoby rady.

Czemu to powiedziałem? Nie wiem. Ten dzień jest takki dziwny... Cholera. Ale potrzebowałem takiego. Odreagowania, odpoczynku, spędzenia z kimś miło czasu, nawet jeśli ta osoba, jest mi prawie... obca? Znów widziałem lekki uśmiech na Jego ustach, tak, ten lubiany uśmiech. Po chwili poczułem jak lekko się przysuwa, objąłem Go lekko ramieniem uśmiechając sie pod nosem. Podobała mi się ta sytuacja w jakiej się znajdowaliśmy w danej chwili. Czułem jak lekko opiera się głową o moje ramie, obejmuje mnie w pasie wolną ręką. To było naprawde dziwne, ale tak przyjemne że chciałem w to brnąć, nie ważne do czego by mnie to zaprowadziło, podobała mi się ta relacja. Jeśli realcją można było to nazwać. Ale właściwie tak, można. Przesunąłem dłonią po Jego boku samemu czując że lekko gładzi moje plecy. Upiłem łyka kawy i uśmiechnąłem się lekko.

- Wiesz? Nie spodziewałbym się nigdy że będę siedział tego wieczora z kimś, przy kawie przed ciepłym kominkiem.

- Ja też, ale wiesz? Czuję się tak komfortowo.

Ja już niczego nie odpowiedziałem, chciałem się rozkoszować chwilą, która naprawde mogłeby się ciągnąć przez długi czas.

- Pewnie teraz siedziałbym w domu sam, przed telewizorem, w ciemnym pokoju...

Nagle chłopak lekko się podniósł, i przyklęknął obok mnie, uśmiechnął się poraz kolejny, a w Jego oczach tanczyły takie błyszczące iskierki, jak od ognia, przy takim półmroku, wyglądał tak... wyjątkowo. Cóż było ukrywać, podobał mi się, i odnosiłem wrażenie że i ja jemu się podobałem, a przynajmniej w tej chwili. Lekko odgarnąłem mu ciemne włosy z oczu.

- Co Ty w sobie takiego masz, że jestem tak dziwnie szczęśliwy?

Zapytałem cicho a chłopak uśmiechnął się ponownie. Znów znalazł się bliżej mnie, wiedziałem do czego to zmierza, i ja w tej chwili również miałem na to chęć. Lekko złapałem w dłoń Jego podbródek i zbliżyłem się lekko całując Jego usta. Powoli i delikatnie. Czułem jak lekko zarzucił mi rękę za szyję, jakby chcąc mieć pewność że nigdzie nie zniknę. Objąłem Go mocniej ręką w pasie przyciągając o wiele bliżej, nie zamierzałem dać mu uciec zbyt prędko. Muskałem Jego usta niespiesznie, delektując się lekko gorzkim kawowym ich smakiem, a do mojego nosa dotarł ten zapach który tak towarzyszył mi od samego spotkania. Wanilia i cynamon. Więc to On tak pachniał, idealnie. Czułem jak obejmuje mnie obiema rękoma i lekko wsuwa się na moje nogi, usiadł na mnie okrakiem lekko wplątując palce w moje włosy, odciągnął moją głowę w tył przejmując nieco inicjatywę w pocałunku. Już wiedziałem że do biernych nie należy. swoje ręce przeniosłem na Jego biodra lekko je gładząc i masując, na co On zareagował cichym pomrukiem. Lekko drażniłem się z Nim językiem, trącając o ten Jego. Nawet się nie spostrzegłem kiedy pocałunek stał się na tyle namiętny. Oboje tego potrzebowaliśmy. To było czuć. Po dłuższej chwili odsunęliśmy się nieco od siebie uśmiechając z nieukrywanym zadowoleniem. W tej chwili lekko się we mnie wtulił i do pokoju weszli... Jego rodzice..



Ciąg dalszy nastąpi.

A więc mamy Chunjoe, jakoś tak naszła mnie na nich chęć bo kocham tę dwójeczkę. <3 Trochę już po świętach, ale klimat się mnie trzyma. <3
Miłej lektury <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz