środa, 28 stycznia 2015

Wanilia i Cynamon Cz. 5 ( Chunji x L.Joe Teen top)



Minęło pare dni, ojciec L. Joe miał wrócić.. no właśnie, już dziś, ale nam zupełnie wypadło to z głowy, nie mieliśmy nawet najmniejszego pojęcia o tym że jest już niedaleko domu... Siedzieliśmy razem w salonie oglądając jakiś głupi program w telewizji. Jak zwykle oparci o siebie, przytuleni, trzymając się za ręce. Lubiłem to, bawiłem się lekko Jego palcami, gładziłem wierzch Jego dłoni, wszystko z taką czułością jaką tylko posiadałem w sobie, tak bardzo Go kochałem. Byliśmy oboje szczęśliwi ze sobą, a Jego matka, tym bardziej szczęśliwa że Jej synek jest szczęśliwy, i ma kogoś kto o niego dba. Ta kobieta mnie uwielbiała, ale i ja ją, była tak troskliwą matką, jaką każda matka być powinna.

- L.Joe, co planujemy dziś robić? Na co masz ochotę?

- Hm? Myślałem że może wpadniemy na jakieś małe zakupy do centrum, i może zrobimy sobie własną domową pizzę u Ciebie i... spędzimy razem czas w domu ciesząc się sobą?

Poczułem w Jego wypowiedzi coś... takiego, cholera... Nie wiedziałem jak mogę to opisać, ale sposób w jaki lekko się zawahał, i ton jakim proponował znalezienie czasu u mnie, sugerował mi parę rzeczy, jednakże to nie znaczyło oczywiscie wszystkiego tego co w tej chwili mimowolnie pomyślałem, nie nie nie, mogłem się mylić, ale coś mi mowiło, że tym razem tak nie jest.

- Hm? Do mnie chciałbyć pojechać? W porządku więc. To może ja się zbiorę, pojadę do domu, ogarnę trochę mieszkanie, przygotuje nam wszystko na wieczór żebyśmy musieli tylko zająć się pizzą i sobą oczywiście.

- Tak, to dobry pomysł, więc może... spotkamy się pod centrum około 15?

- Dobrze, mi to jak najbardziej odpowiada Kochanie, to daj mi no buziaka bo coś mnie zaniedbujesz.

Kiedy zaśmiał się w głos i ja się uśmiechnąlem po chwili czując jak lekko wslizguje sie okrakiem na moje kolana, i za chwilę wyjątkowo czule całuje moje usta wzdychając zadowolony. I ja nie ukrywając swojej satysfaskcji ułożyłem dłonie na Jego biodrach i począłem przejmować ten pocałunek, po mału, z chwiloi  na chwilę, jednakże oderwaliśmy się od siebie kiedy mama L,Joe weszła do pokoju odchrząkując po czym oznajmiła nam że musi się wziąć za odkurzanie. Ja zaśmiałem się i skinąłem głową dając mu jeszcze lekkiego buziaka w usta po czym wstałem udając sie na przedpokój. Wsunąłem buty, zabrałem część swoich rzeczy i poszedłem do samochodu zaraz odjeżdżając. Nie mogłem się doczekać naszego wieczoru...

~~~~~~~~

Pare godzin później byłem już gotowy na wyjście do centrum, wsiadłem w samochód i pojechałem w nasze umówione miejsce. Kiedy wysiadłem widziałem już LJoe, podszedłem do Niego i uśmiechnąłem się a On jakoś tak... dziwnie na mnie spojrzał.

- Byung? Wszystko w porządku?

- Taak, jasne, wszystko gra. Ale wiesz? Rezygnuje jednak z wieczoru u Ciebie. Jakoś przeszłą mi ochota.

Nie rozumiałem o co mu chodzi, ale szanowałem to.

- A więc, spędzamy Go u Ciebie?

- Hm? U mnie? Nie, otóż tak sie składa że Twoja stopa tam więcej nie postanie, Chunji.

Teraz dopiero poczułem się jakbym dostał w twarz. Nie wiedziałem co mu właściwie odbiło, aż lekko drgnąłem.

- Czekaj, słucham? Jak to nie postanie?

- A tak to, że skończyła się zabawa w miłość, nie chce mi się już w to bawić. Sorki stary, ale na tym się nasza zabawa kończy, z '''nami'' koniec. A ile był jakikolwiek początek, znudziła mi się ta zabawa, i Ty tak samo. Więc żegnam.

- Słucham?!

Robiłem się wręcz wściekły, ale tym samym pękało mi serce. Miałem wrażenie że to jakiś pieprzony sen, że mam głupkowaty koszmar z którego zaraz się obudzę, ale nie... tak nie było, stał przedemną, i faktycznie to mówił.

- Byungi'e, co Ci się stało? Przecież mówiłeś że mnie kochasz, mówiłeś że jestem dla Ciebie ważny, że chcesz być ze mną już zawsze?

- Haha, głupiś że w to wierzyłeś, bawiłem się Tobą, nie rozumiesz? Nigdy nie chciałem z Tobą być, tylkoś mi się napatoczył i pomyślałem a co mi tam, pobawię się. I proszę, zabawa dobiegła do pieprzonego końca. Żegnam.

I najzwyczajniej w świecie odwrocił się i odszedł. Był taki zimny, nienaturalnie spokojny, niewzruszony. Miałem wrażenie że jednak zaraz się odwróci zaśmieje i powie że żartował, ale... On wcale nie żartował... Czułem że do oczu zaszły mi lekkie łzy, bolało, naprawde mnie to bolało, zacisnąłem dłonie kiedy zniknął w autobusie. Czułem że moje serce jest w maleńkich kawałeczkach, zniszczone, podarte... Zdeptane. Przez osobę którą darzyłem szczerym uczuciem. Odwróciłem się i podszedłem do samochodu, wsiadłem do środka i oparłem głowę na kierownicy, chwila minęła zanim zeberałem się i pojechałem do domu, zatrzasnąłem samochód, wszedłem do środka i rzuciłem kurtkę na ziemię, wszedłem do salonu i zrzuciłem na ziemię lampę, a ta potłukła się na kawałki, przewróciłem choinkę, potłukłem te cholerne bombki...podszedłem do barku wyjąłem z niego buletkę z mocnym alkoholem, nalałem Go do szklanki i upiłem sporo duszkiem. Lekko sie skrzywiłem i po chwili rzuciłem szklanką o ziemie opadając  na kolana, dopiero teraz pozwoliłem sobie wybuchnąć, i owszem, rozpłakałem się jak dziecko, czułem się jak śmieć, jak nic nie warty śmieć który właśnie został wyrzucony. Serce tak mnie bolało, jak nigdy wcześniej, ukryłem twarz w dłoniach i płakałem, zwyczajnie płakałem sącząc z oczy strumienie łez. Straciłem to co kochałem, tak mocno pokochałem, i chciałem całego siebie oddać żeby tyko był szcześliwy, a teraz? Teraz nie miałem znów niczego, zupełnie niczego. Znów byłem sam w tym domu, a wciąż pachniało w nim.. Wanilią i Cynamonem. Tą cholerną wanilią i cynamonem...

~~~~~~

- Grzeczny Synek...

- Nie chce z Tobą nawet rozmawiać.

- Ale jak to, z własnym ojcem? No wiesz? Dobrze zrobiłeś że mnie posłuchałeś, bo sprawiłbym że kochałbyś rośline, bo w takim stanie byłby ten chłopak.

- Chrzań się! Jestes chory! Nienawidzę Cię za to, rozumiesz?! Zniszczyłeś mi życie, wszystko co miałem, co kochałem, musiałem opuścić. Jesteś śmieciem nie ojcem!

I w tej chwili dostałem w twarz. Od własnego ojca, matka stała z boku i płakała, a ja? Ja też płakałem, już od dłuższego czasu płakałem jak dzieciak, nie wiedziałem czy ze złości, czy z żalu, czyz obu tych rzeczy czy też z bólu... Ja już niczego nie wiedziałem, zupełnie niczego. Straciłem Go... Straciłem wszystko.

~~~~~~

Minęło kilka dni a ja nie mogłem sobie odpuścić tego co mu zrobiłem, jak Go potraktowałem, jak zraniłem... Czułem się tak źle, jak nigdy. Ja Go naprawde kochałem, całym swoim sercem, jak tylko umiałem, ale wmówiłem mu przez ojca że tak nie jest, ale ja się bałem. On był zdolny zrobić wszystko, więv wiedziałem że nie żartował jeśli chodzi o skrzywdzenie Chunjiego. Nie chciałem żeby cokolwiek się mu stało. Więc musiałem... musiałem... Ale ja potrzebowałem Go do życia, potrzebowałem żeby móc normalnie funkcjonować. Musiałem Go zobaczyć, wyjaśnić mu. Wszystko mu powiedziec. Ubrałem się i natychmiast poszedłem na autobus. Na szczeście czybko przyjechał, wsiadłem, skasowałem bilet i pojechałem do Niego. Miałem nadzieję że zastanę Go w domu. Najwyżej będę czekać, aż wroci... Kiedy wysiadłem z autobusu serce miałem praktycznie w gardle, czułem że zaraz chyba zemdleję. Zadzwoniłem dzwonkiem. Raz, drugi, trzeci... spojrzałem na pierścionek który dalej miałem na palcu. Już chciałem odejść od drzwi a te się otworzyły ale... za Nimi nie stał Chunji.

- Słucham?

- Em.. Zastałem Chunji'ego?

- Niestety, ale poprzedni lokator się wyprowadził, zaledwie dziś, a ja teraz wynajmuje to mieszkanie. Musiał wyjechać do rodziny. Jakoś za dwie godziny miał mieć autobus.

- Jak to... Wyjeżdza? Ale...nie ważne, ja dziękuję za informacje.

Natychmiast pobiegłem na przystanek szukając jakiegoś połączenia na dworzec, na złość nic nie było. Zadzwoniłem więc po taksówkę, nie miałem wyjścia. Kiedy tylko podjechała wsiadłem i kazałem kierowcy jak najszybciej na dworzec autobusowy. Błagałem żebym tylko zdążył, żeby mi sie udało Go jeszcze złapać. On nie mógł wyjechać, nie mógł mnie zostawić, ja nie chciałem... Naprawde nie chciałem. Nim się spostrzegłem byłem na miejscu. Zapłaciłem kierowcy i pobiegłem na przystanki. Akurat przez głośnik jakaś kobieta oznajmiała że z peronu trzeciego za minutę odjeżdza autobus do Daegu. Pobiegłem szybko w tamtym kierunku i kiedy tylko zbiegłem na peron... ujrzałem jak autobus rusza. Zatrzymałem się opierając ręce na swoich kolanach i dysząc bezsilnie osunąłem się na ziemię na kolana. Czułem że łzy zalewają mi policzki, kropla po kropli... Serce pękło mi na kawałeczki. Odjechał, zniknąl, odszedł... Zostałem całkiem sam, zupełnie jak On przeze mnie... Nigdy nie wróci, straciłem Go, tego... jedynego... Spojrzałem jeszcze na swój pierścionek i zacisnąłem dłoń pozwalając łzom spływać po moich policzkach. Pozostało mi wrócić do domu... Pustego domu... Do matki i osobnika którego ojcem nie chciałem nazywać...


Ciąg dalszy nastąpi.

A więc jest kolejny rodzialik, nieco krótszy ale też włożyłam w niego serducho <3
mam nadzieje że dzielnie śledzicie losy chunjiego i l.joe. Jak myślicie? Co stanie się dalej? <33

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz