Teraz wszystko się zmieni
Kim jestem? Dlaczego to robię? Kto dał mi takie prawo? Nie wiem. Ale jestem, robię to co robię. I nie, nie sprawia mi to przyjemności, nie, nie czuję się wtedy lepiej. Ale owszem, za każdym razem jest ciężej. Byłem w tym dobry, zawsze udawało mi się wykonać zadanie tak, że nie byłem do wykrycia. Działałem jak cień, beszelestnie.
Zapowiadał się taki spokojny dzień... Nigdy nie myliłem się bardziej niż w tej chwili. Kiedy myślałem że poraz kolejny posiedze przed telewizorem oglądając jakieś badziewie usłyszałem dźwięk telefonu, sięgnąłem go i ujrzałem numer telefonu ktorego widzieć nie chciałem, prynajmniej nie dzis. Musiałem odebrać, więc tak też zrobiłem.
- Słucham, szefie.
Tak, to był mój szef, ale nie taki zwyczajny szef. Każdy jego telefon zwiastował coś złego, może nie tyle dla mnie, co dla osoby o której rozmowa się rozchodziła.
- Nowe zadanie dla Ciebie, Jackson. Mam nadzieję że się na to piszesz.
On ma czelność pytać się mnie czy się pisze... Gdybym tylko spróbował odpowiedzieć ''nie'' już leżałbym z kulką w łbie. Otóż, wpakowałem się parę lat temu w długi, i to dośc poważne u nie tej osoby co trzeba. Musiałem jakoś odpracować pieniądze które pożyczyłem, a których nie byłem w stanie oddać. Tak to się kończy kiedy pożycza się pieniądze nie mając pracy, żadnego płatnego zajęcia. Miałem wybór. Albo zająć się tym, co zostanie mi przykazane, albo skończyć już dawno z kulką w głowie. Wybrałem wykonywanie zadań, ale nie spytałem wcześniej... jakiego typu to zadania. W tej chwili jednak to co robię, nie wywiera na mnie większego wrażenia. Pierwszy raz był ciężki, jak wszystko za pierwszym razem. Otóż, byłem odd tamtego momentu płatnym mordercą, tak, dokładnie tak. Płatnym mordercą, o sercu z lodu, bez żadnych skrupułów. Czy byłem z tego zadowolony? Tak, bo miałem tyle pieniędzy że mogłem mieć wszystko czego chciałem. Ale mimo to mieszkałem w przyczepie campingowej, na obrzeżach miasta. Jak pustelnik. Ale i z tym było mi dobrze.
- Oczywiście szefie, kto tym razem?
- Masz przyjechać do siedziby, to nie taka byle jaka osoba, może Ci się to nawet spodobać, tak w akcie zemsty...
- Już jadę.
Rozłączyłem się i w tej chwili moją głowę naszło tysiąc różnych myśli. O kim takim mówił? Na kim mógłbym chcieć dokonać zemsty? Nikt w tamtej chwili nie przychodził mi do głowy. Nie byłem świadom tego jak bardzo będzie mnie to krzywdziło. Kiedy tylko dotarłem na miejsce siedziby szefa wszedłem do środka odpowiednio się legitymując. Odrazu na wejściu usłyszałem:
- Długo u nas już pracijesz prawda?
- Prawda, ale skąd to pytanie?
- Zamknij się, to ja tu zadaje pytania. Nigdy mnie nie zawiodłeś, więc mam nadzieję że i teraz nie zawiedziesz. Musisz zabić pewnego chłopaka. Ma na imię... Mark. Wiem że bardzo dobrze się znacie. Poważnie nam podpadł pewnym zachowaniem, i cóż, teraz przypłaci to życiem. A Ty zabijając Go, udowodnisz swoją lojalność co do nas. Oczywiście wynagrodzenie Cię nie ominie.
I w tej chwili wróciły mi wspomnienia sprzed dobrych dwóch czy trzech lat? Kiedy ostatni raz widziałem Mark'a. Oboje skonczyliśmy szkołę i spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Oglądaliśmy filmy, jedliśmy różne świństwa, razem ćwiczyliśmy żeby trzymać dobra formę naszych ciał, ale i nie tylko to, coż ukrywać. Mark kiedś wyznał mi ze wcale nie jestem tylko przyjacielem. Że widzi nas w nieco innej formie. Tak, dokładnie tak NAS. Chciał być ze mną, ale ja wiedziałem że Go zranię, i owszem, zrobiłem to, ale odmawiając... Od tej pory, zniknął. Zostawił mi tylko list, a którym było napisane że musi pozwolić sercu odpocząć, ale zarazem mówił też o tym że nigdy nie przestanie mnie kochać. A ja? Ja miałem cały czas ten list, zdarzało mi się go czytać ale zara chowałem go spowrotem na miejsce, to jedno zdanie tam, burzyło wszystko. Spojrzałem po dłuższej chwili na swojego szefa ale nie byłem w stanie niczego powiedzieć.
- To jak będzie? Ty zajmiesz się tym chłopakiem, czy moi chłopcy mają zająć się Tobą? A dokładniej może wpakują Ci kulkę w łeb, hm?
- Zajme się tym. Tylko potrzebuje troche czasu, niech mi zaufa, i cierpi, jak to szef lubi.
Tak, powiedziałem to, chociaz nie specjalnie o tym myślałem. W tej chwili właśnie chciałem tylko więcej czasu żeby jakoś się wyrwać z tej opresji, właściwie nie tylko siebie ale i Jego, nie chciałem Go zabijać, nie umiałbym nawet tego zrobić. Chociaż? Może jednak?
- Podoba mi się Twoje podejście, w porządku, masz tyle czasu ile będziesz uznawał za słuszne, oczywiście w granicach rozsądku. Najlepiej rozkochaj tego chłopaka w sobie i spraw że zaufa Ci bezgranicznie. I nie strzelaj mu w łeb, tylko zbij mu nóż w brzuch i patrz jak się wykrwawia patrząc na Ciebie z żalem, takim jak nikt inny. Jesli temu podołasz, staniesz się u nas kimś naprawde ważnym.
Skinąłem tylko głową w podziękowaniu i gdy szef pozwolił, wyszedłem budynku biorąc w dłoń wcześniej zapisaną przez Niego kartkę. Był tam nowy ardes Mark'a. Natyhcmiast udałem się do domu, musiałem się odświeżyć, nieco ogarnąć. Kiedy stwiedziłem że wyglądam dostatecznie dobrze udałem się pod dany adres, miałem nadzieję że Go tam nie zastanę jednak, że to może inny Mark? Że to zbieg okoliczności? Ale cholera, kiedy chciałem odejść od drzwi usłyszałem chrzęst zamka w drzwiach, stałem do nich plecami.
- Słucham? W czym panu pomóc?
Ten spokojny przyjemny głos, znałem ten głos, cholera jasna, znałem... Odwróciłem się lekko zbierając w sobie chyba wszystkie pokłady odwagi jakie miałem. To był dla mnie krok.
- Witaj Mark.
Odezwałem się stając z Nim twarzą w twarz, kiedy zakrył swoja dłonią usta widziałem ze moja wizyta jest dla niego czymś w rodzaju szoku. Nawet nie w rodzaju a zwyczajnym szokiem.
- Jackson? Jak Ty... Co Ty... Co....?
- A no, stwierdziłem że muszę Cię znaleźć. Tyle czasu już minęło. To chyba ze dwa lata?
- Dwa lata, sześć miesięcy i dwadzieścia trzy dni.
Tego to bym się w zyciu nie spodziewał. On aż tak odliczał te dni? To chyba był żart zz Jego strony. Pokręciłem głową niedowierzając lekko.
- Nie żartuj sobie ze mnie że odliczasz dni od naszego rozstania.
- Nie żartuję, poważnie. To ju tyle czasu, a mnie to tak bolało że odliczałem dni. Na początku leciały powoli, wlokły się, ale teraz lecą szybko, bo przecież nie miałeś nigdy wrócić, ja nie miałem Cię widzieć... cholera a może ja sobie smacznie śpię i mam jakiś poryty sen? Zaraz się usczypnę.
I jak powiedział tak zrobił zamykając oczy, ale kiedy je otworył ja dalej tam stałem.
- Cholera, więc Ty jednak stois przede mną...
- Pozwolisz mi wejść do środka? Na dworze jest nieco zimno. Porozmawiamy, jeśli oczywiście chcesz.
- Jasne, wejdź do środka.
Kiedy mnie tylko wpuścił wszedłem do środka i zdjąłem buty wraz z kurtką i czapką. Odgarnąłem swoje ciemne włosy w tył czekając aż mnie zaprowadzi do swojego salonu albo pokoju gościnnego? Mieszkanie było naprawde duże. Kiedy podszedł do mnie poczułem że cały czas używa perfum jakie kiedyś ja mu wybrałem, zabawne. Tyle wspomnień. Kiedy wskazał mi drogę do pokoju poszedłem posłusznie z Nim uważnie zauważając każde detale w Jego domu. Było tam pare charakterystycznych rzeczy jak dla Niego. Kiedy wszedłem do tego jak mniemałem - salonu - odrazu rzuciły mi się w oczy zdjęcia postawione na szafce, a na jednym z nich? Ja z Mark'iem, jeszcze a czasu kiedy chodziliśmy do szkoły. Uśmiechnąłem się mimowolnie patrząc na Nie, wziąłem je nawet do ręki przyglądając się mu. Poczułem jak staje obok mnie. Te perfumy, wyraźniej docierały do mnie. Uśmiechnąłem się lekko i odstawiłem zdjęcie spoglądając w Jego strone. Wciąż widziałem to zmieszanie, to skołowanie na Jego twarzy, nie wierzył chyba że mnie widzi, że jestem w Jego mieszkaniu. Zupełnie nagle, z zaskoczenia objąłem Go ramieniem w pasie i przyciągnąłem do siebie, a On? On objął mnie z całej siły za szyję wyraźnie łkając, ja tylko uśmiechnąłem się do siebie.
- Nienawidzę Cię, za to że tyle czasu się nie odzywałeś.
- To Ty odszedłeś bez słowa, więc to ja powinienem nienawidzieć Ciebie, a tak nie jest.
Nic już nie powiedział tylko odsunął się ode mnie lekko po chwili patrząc na mnie lekko zaszkolnymi oczami.
- Myślałem że nigdy więcej Cię nie zobaczę, nie wiedziałem co się z Tobą dzieje cały ten czas...
- Ah, i vice versa, ale jestem, udało mi się uzyskac informacje o Twoim miejscu zamieszkania i jestem. Nie myślmy o przesłości, o tym co było złe, zajmijmy się tym co teraz. Może zostanę dziś u Ciebie? Porozmawiamy, spędzimy czas jak kiedyś hm? Moze zrobimy jakąś dobrą kolacje?
- Jasne że tak! Natychmiast zabierajmy się do roboty nawet zaraz, jestem w sumie strasznie głodny, a godzina jest taka a nie inna że już pora na coś dobrego do jedzenia.
Lubiłem tą Jego radość, to jaki był zawsze chętny do spędzania razem czasu, to jak entuzjastycznie podchodził do właściwie wszystkiego co proponowałem. Był uległy, bardzo uległy, ale jak dla mnie było to pozytywem, nie musiałem się z Nim nigdy użerać.
~~~~~~
~
W kuchni spędziliśmy sporo ponad godzinę śmiejąc się nie raz, nie dwa. Czas zleciał jak szalony a my z chwili na chwile byliśmy coraz bardziej głodni. Kiedy jedzenie było gotowe usiedliśmy przy stole zaczynając konsumować, a cóż takiego konsumować? Otóż n asze ulubione własne danie. Ryż a'la wsystko co masz w lodówce. Jedzenie nie specjalnie wyglądające jak z restauracji, ale smakowało, i było tylko nasze, ot co.
- Pamiętasz jak kiedyś mówilismy że opatentujemy ten przepis, Jackson?
- A owszem, ale coś nie specjalnie nam to wyszło. Kto wie czy ktoś nam tego już nie ukradł?
- Tyle pieniędzy nam przeszło koło nosa, bary by się zabijały o tenm przepis, Aish.
Pokręciłem tylko głową zajadając się posiłkiem. Czułem się dokładnie tak samo jak przed laty. Ale nie tylko ja tak się czułem bo widziałem że i Mark dobrze się bawi. Zanim zjedliśmy złapała nas godzina 21. Mark wstawił nam mleko na gorącą czekoladę a ja pozmywałem w tym czasie, chciałem trochę czasu spędzić z Nim, zupełnie zapomniałem o swoim zadaniu... Ale czy napewno? Kiedy czekolada byłą gotowa, złapałem gruby koc leżący na kanapie w rękę, poszedłem na balkon i usiadłem na miękkim dywaniku który tam miał. Kiedy Mark przyszedł do mnie z czekoladą pozwoliłem mu usadowić się nieco bokiem, nieco plecami do mnie pomiędzy moimi nogami. Okryłem siebie i Jego kocem i wziąłem w dłonie kubek z czekolada. Była dziś piękna noc, a własciwie jej początek. Księżyc powoli się wznosił na niebie, była pełnia. Gwiazdy lekko migotały na niebie, nie było wiatru, była cisza, zupełna cisza... Dzisiejszy dzień dobiegał końca, a ja? Ja siedziałem z chłopakiem tak jak kiedyś lubiliśmy to robic. Popijaliśmy czekoladę ciesząc się swoją obecnością.
- Jackson?
- Tak?
- Tęskniłem za tym... Za Tobą tęskniłem, wiesz...
- Wiem Mark, ja za Tobą też zdążyłem zatęsknić. Ale przypominał mi o Tobie Twój list...
- Masz Go nadal?
- Owszem, zawsze przy sobie.
- Jackson...
Nie pozwoliłem mu więcej nicego powiedzieć, złapałem Jego podbródek w dłoń i ucałowałem Jego usta. Jeszcze pare słów a już w ogóle nie byłbym w stanie niczego mu zrobić. A właśnie w tej chwili przypomniało mi się... Że przecież miałem Go zabić... Poczułem jak obejmuje mnie wolną dłonią za szyję nie pozwalając się odsunąć, bynajmniej nie prędko. Czułem że to był istotny dla Niego pocałunek, że naprawde się w Niego angażował, więc cóż, objąłem Go lekko w pasie ramieniem i zaczałem całowac Go nieco dokładniej, namiętniej, zachłanniej. Po chwili odsunąłem sie od Jego ust patrząc w Jego ciemne, błyszczące w tej chwili oczy. On uśmiechnął się i oparł głowę na moim ramieniu, po chwili poczułem jak zrobił się nieco cięższy. Zasnął... Westchnąłem ciężko i zamknąłem oczy.
- Teraz wszystko się zmieni.
Szepnałem cicho, wiedziałem że nie usłyszy... Dodałem do Jego porcji silny środek nasenny. Wiedziałem że się nie obudzi. Wziąłem Go na ręce, zaniosłem do samochodu zamykając Jego mieszkanie. Wsiadłem do samochodu, i pojechałem... Daleko za miasto, daleko od wszystkich których znał, kochał... Moje zadanie powoli się rozpoczywało, to cholerne zlecenie...
A no więc mamy coś nowego, trochę czasu mnie tu nie było ale brak weny i natchnienia trwał. to opowiadanko nie jest nawiązaniem do poprzedniego marksona, kocham ten parring i sobie tak o umyśliłam xD <3 mam nadzieje że sie spodoba. miłej lekturki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz